Avery wie, jak zainscenizować z biglem strzelaninę i pościg samochodowy, ma także ucho do smutnych piosenek, które ładnie podkreślają nastrój intymnych scen. To wystarczy, by „Son of a Gun”
Historia z cyklu: „Znacie? Znamy! To obejrzyjcie jeszcze raz”. Brendan (Ewan McGregor) i JR (Brenton Thwaites) poznają się na spacerniaku. Pierwszy jest wygą w złodziejskim fachu, skazanym na wieloletnią odsiadkę po nieudanym napadzie. Drugi spędzi za kratkami sześć miesięcy, o ile wcześniej nie wpakuje się w tarapaty z powodu dybiących na jego cnotę więziennych gwałcicieli. Stary lis składa młodemu wilczkowi propozycję nie do odrzucenia: odeśle brutalnych zalotników do krainy wiecznych łowów, a w zamian JR po wyjściu na wolność pomoże mu w ucieczce z karceru. To oczywiście wstęp do przestępczej edukacji chłopca. Egzaminem dojrzałości będzie wielki skok.
Inspiracje debiutującego reżysera Juliusa Avery'ego widać tu jak na dłoni. "Son of a Gun" zaczyna się jak remake francuskiego "Proroka", by z czasem zapuścić się na terytorium dobrze znane fanom klasycznych kryminałów Michaela Manna. Zamieszkują je zmęczeni sobą i otaczającym światem twardziele, sączący koniak podstępni paserzy oraz kobiety z przeszłością, które mają w zwyczaju wpędzać do grobu zakochanych w nich mężczyzn. Dla australijskiego filmowca celuloidowym wzorcem z Sèvres pozostaje "Złodziej" (1981). Pożyczył z niego zarówno kluczową fabularną przewrotkę jak i pomysł na kiczowatą pocztówkę będącą symbolem życiowych aspiracji JR.
O ile jednak reżyser "Gorączki" potrafił zawsze tchnąć życie w rutynową intrygę i wyciętych z kartonu bohaterów, otulając całość gęstą mgiełką melancholii, Avery pozostaje ledwie poprawnym kopistą. Dziwi to tym bardziej, że w poprzedzających "Son of a Gun" krótkometrażówkach, w których przyglądał się mizernej egzystencji nastolatków z Antypodów (nagrodzony w Cannes "Kanister", "Uwięziona"), widać było autorską empatię i psychologiczną przenikliwość. Tutaj nawet kluczowa dla filmu relacja między Brendanem i JR wydaje się rozpisana i zagrana na pół gwizdka. Brakuje w niej konfliktu, emocjonalnego mięsa i podskórnego napięcia. McGregor i Thwaites stroszą piórka, posyłają sobie chmurne spojrzenia, ale do Jamesa Caana albo Dennisa Fariny daleko im jak z Pruszkowa do Abu Dhabi.
Avery wie, jak zainscenizować z biglem strzelaniny i pościg samochodowy, ma także ucho do smutnych piosenek, które idealnie podkreślają nastrój intymnych scen. To wystarczy, by "Son of a Gun" oglądało się bez bólu zębów. Jeśli zaś pamiętacie lata 90. i "Kino nocne" serwowane w sobotnie wieczory przez telewizję publiczną, seans australijskiego sensacyjniaka może zakończyć się nawet uronieniem nostalgicznej łezki. Dobre i to.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu